„Niech Cię dobre bogi!
Niech Cię dobre wiatry!
I obłoki białe, dobre!
Wszystko dobre, piękne, modre!”

/Edward Stachura/

ŚWIATŁO ZAMKNIĘTE W IKONACH.

Jedziemy dziś zwiedzać klasztory. Pierwsza miejscowość to Butuceni – w jarze rzeki Raut, na długim, wąskim cyplu utworzonym przez robiącą skręt o 3600 rzekę (cypel ma szerokość ok. 200 m) zakonnicy prawosławni utworzyli klasztor. W skale z piaskowca kilkanaście metrów poniżej powierzchni cypla zakonnicy-eremici wykuli pieczary. Mniejsze, służące im jako domki i jedną  większą, w której urządzono cerkiew. Klasztor dostępny był tylko z dna kanionu, więc zakonnicy spędzali prawie całe życie w odosobnieniu. Mieszkali tam w XVI-XVIII wieku.
W czasach, gdy Mołdawia była socjalistyczną republiką radziecką, zakonnicy opuścili klasztor. Obecnie miejsce to zaczyna odżywać.
Dla lepszego dostępu wykuto obecnie do klasztoru wejście od strony szczytu cypla. Wprowadza nas ono do wnętrza cerkwi. Trzeba się porządnie schylić aby zejść w półmroku po schodach.
Wchodzimy do przedsionka – uderza nas silna woń ziół – wszak to drugi dzień Zielonych Świąt i z tego powodu cała posadzka zasłana jest sianem i ziołami,  i ogromny gwar – to dzieci szkolne, które kończą rok szkolny, mają ostatnie szkolne wycieczki. Dodatkowo jeszcze dieduszka z długą, siwą brodą sprzedaje święte obrazki i świece. A w cerkwi odbywa się właśnie nabożeństwo, w czasie którego, w obrzędzie chrztu przybywa jeden członek kościoła prawosławnego. Półroczne niemowlę zostaje ochrzczone i ksiądz na łyżeczce podaje mu do ust Najświętszy Sakrament. Chwilę zatrzymujemy się, żeby poczuć atmosferę tego niezwykłego miejsca, robimy zdjęcia. Zaglądamy jeszcze do cel, w których mieszkali zakonnicy. Wysokie są na ok. 120 cm a więc całe życie spędzali w pozycji pokory. W miejscu, gdzie prawdopodobnie każdy z pustelników miał w czasie snu głowę, jest mała wnęka, jakby na maleńki, osobisty ołtarzyk. Widać jeszcze ścianki okopcone od świec. Cerkiew i cele mają wydrążone okna, z których roztacza się widok na kanion rzeki Raut.
Na szczycie cypla stoi jeszcze druga cerkiew: świeżo odnowiona – stoją jeszcze rusztowania, wewnątrz pachnie świeżą farbą, jest nowy ikonostas w pięknie rzeźbionej w jasnym drewnie oprawie, w tym samym stylu wykonano żertwiennik, prestoł, anałoj i świeczniki. Ta snycerka to mistrzostwo świata! W pobliżu tych dwóch obiektów ostatnio archeolodzy odnaleźli ślady osadnictwa tracko-dackiego, co upamiętnione jest odpowiednim pomnikiem. Kilka kilometrów na pd.-wsch. od tego miejsca Raut wpada do Dniestru.
Kończymy wizytę w tej malowniczej miejscowości łykiem zimnego, miejscowego piwa i jedziemy do kolejnego klasztoru: w Saharnie.
Doprowadza nas do niego droga wojewódzka tzn. z jak największymi dziurami – gdy obserwujemy samochód jadący przed nami, wydaje się, że kierowca jest po kilku głębszych, bo jedzie od rowu do rowu. I, oczywiście, tuman kurzu! Fajny widok. Zwyczajowo taka droga obsadzona jest w odległości kilku metrów od jezdni, szpalerem drzew, najczęściej orzechów włoskich. Więc jedzie się malowniczą alejką nie przesłaniającą, broń Boże, krajobrazu poza nią.
Saharna to mała wioseczka położona nad Dniestrem, który cały czas płynie wielkim, krętym kanionem. Sam klasztor nie rzucił nas na kolana. Położony w kanionie wyżłobionym przez maleńki dopływ Dniestru. Ozdobą tego potoczka jest malowniczy wodospad znajdujący się powyżej monastyru. Skorzystaliśmy z jego usług jako prysznica a jeden z chłopców odważył się wskoczyć do basenu przezeń wyrzeźbionego ale okupił to zadrapaniami (czyżby nimfy wodne?) na czterech literach. Zwiedzamy teren monastyru, w skład którego wchodzą cerkiew p.w. Zaśnięcia N.M.P., eremy, pomieszczenia do obsługi pielgrzymów oraz święte źródło ujęte w formie murowanego baseniku otoczonego ikonami. Korzystają z niego pielgrzymi, ale i miejscowi jako miejsce rekreacji. Niestety, walające się wszędzie śmieci i rzesze kąpiących się w strojach kąpielowych pauperyzują to miejsce. Nad monastyrem, na płaskowyżu znowu pomnik upamiętniający dawne osadnictwo tracko-dackie.
Natomiast na sąsiedniej ścianie kanionu, tuż pod szczytem, pozostałości kopalni piaskowca: poprzez wybranie ze środka ściany kostek piaskowca powstały wielkie pieczary. Po wejściu do środka zaskakuje cię brak echa – głos wprost grzęźnie w twoim gardle i przygniata cię – niesamowite wrażenie.
Na samym szczycie tej ściany widnieje krzyż i kapliczka, należące do kompleksu klasztornego. Kapliczka ta, widoczne z daleka,  ochrania odciśnięty w skale ślad stopy Matki Bożej. Fajny z tego miejsca widok na kompleks klasztorny i Saharnę.
Opuszczamy Saharnę i jedziemy do…Raszkowa. Tak, tak, to miejscowość z „Ogniem i mieczem”. A właściwie do tej części miejscowości, która leży na prawym orograficznie brzegu (mołdawskim) Dniestru a nazywa się Vadul-Raszkow. Po stronie wschodniej leży właściwy Raszków i Swoboda -Raszków. A wschodnia strona Dniestru to tzw. Republika Naddniestrzańska, która na początku lat 90-tych oderwała się od Mołdawii i chce stanowić samodzielne (a właściwie ciążące ku Rosji) państwo. Oczywiście, Mołdawia nie uznaje tego rozdziału. Naddniestrze ma swojego prezydenta, rząd, walutę (rubel naddniestrzański), straż graniczną, armię. Stolicą tego państewka jest Tyraspol. Ale nas interesuje Raszków. Biwak rozbijamy w Vadul Raszkowie nad Dniestrem, tuż przy przeprawie łódką na drugą stronę rzeki. Kąpiel w rzece i nocleg pod gołym niebem. Jest upał, żaby hałasują,  stada jaskółek i wróbli, które gnieżdżą się w zboczach kanionu, nie ustępują żabom – hałas na kilkadziesiąt decybeli. Siedzimy sobie na brzegu, pijemy mołdawskie, wspaniałe wino, jakaś piosenka uleci (i „choroba wysokościowa” atakuje!) – jest bosko.
Rano zwijamy namioty, pakujemy dobytek do samochodów i zostawiamy je w łasce mieszkańców Vadul Raszkowa a my płyniemy łódką na drugą stronę Dniestru (za jedyne 5 lei mołdawskich tj. ok. 1,35 zł tam i z powrotem) do Raszkowa, którego białe wieże kościoła tak pięknie nas przyzywały wczoraj.
Ten kościół powstał w XVIII wieku z fundacji książąt Lubomirskich. Do fundacji tej należały jeszcze cerkiew prawosławna i synagoga. Kościół w czasach komunistycznych służył jako magazyn zboża i dzięki temu ściany przetrwały, natomiast synagoga i cerkiew legły w ruinę i w takiej pozostają. Kościołem zaopiekowali się Ojcowie Sercanie z Polski, odnowili budowlę i użytkują ją dla garstki miejscowych katolików. Organizują tam oazy dla okolicznych dzieci, opiekę medyczną obłożnie chorym. Ośrodek prowadzony jest na skalę co najmniej krajową – władze Naddniestrza chwalą się nim przed swoimi gośćmi.
Natomiast synagogą i cerkwią nie ma się kto zająć, bo w miasteczku żyją tylko starsi i dzieci. Mieszkańcy w tzw. wieku produkcyjnym wyjechali do pracy na zachód Europy, lub do Rosji.
Witający nas brat zakonny o sposobie naszego przybycia do Raszkowa wyraził się: ”toż to kryminał”. Otóż powinniśmy byli przekroczyć granicę mołdawsko-naddniestrzańską na przejściu granicznym w Rybnicy a my zrobiliśmy to nielegalnie, tak, jak to robią mieszkańcy wiosek naddniestrzańskich. Opowiedział nam o życiu mieszkańców Naddniestrza, o działalności kościoła katolickiego i o samym Raszkowie, w którym oprócz trzech w/w budowli jest jeszcze kirkut, stary cmentarz katolicki i ów jar, gdzie podobno czarownica Horpyna więziła kniaziównę Helenę Kurcewiczównę.
Cdn
Urszula Kocik, 2007-07-19